Jak Dania wprowadziła Polaków do związku zawodowego
Inicjatywa duńskiego związku zawodowego polegająca na organizacji otwartych spotkań dla wszystkich mówiących po polsku okazała się sukcesem. Pracownicy z zagranicy otrzymują pomoc przy wypełnianiu dokumentów i poszukiwaniu mieszkania za rozsądną cenę. W ten sposób uwalniają się od wykorzystywanie przez szefówwyzyskujących szefów, wkraczają do społeczeństwa – i wstępują do związku. Pomimo tego, że czasami zostają pobici.
Jako pierwszy do siedziby Dansk El-forbund København dociera fotograf. Kiedy wchodzę, siedzi razem z czterema przedstawicielami związku zawodowego (którzy sami nazywają siebie „aktywistami”) i mają hygge – to nieprzetłumaczalne duńskie określenie oznaczające stwarzania miłego stosunku profesjonalnego. Na stole stoi kawa, rogaliki nadziewane czekoladą i inne wypieki z ciasta francuskiego. Atmosfera jest luźna i wesoła pomimo panującej powagi. Wypieki należą do najsmaczniejszych, jakich kiedykolwiek próbowałem.
– To Karol je upiekł – mówi wesoło Robert Olejnik, uśmiechając się, gdy pytająco unosimy brwi.
– Z zawodu jestem piekarzem! Kiedy przyjechałem tu dziesięć lat temu, podjąłem pracę budowlaną, aby sobie poradzić, ale kiedy nauczyłem się duńskiego i nawiązałem kontakty dzięki temu (pokazuje ręką po pokoju), postanowiłem spróbować pracy w moim zawodzie – mówi Karol Niedojadło.
– Zatrudniłem się więc w piekarni i teraz, po pięciu latach, jestem kierownikiem 150 osób.
Robert Olejnik, założyciel i od 15 lat prezes klubu, jest pełnoetatowym konsultantem związkowej organizacji Byggefagenes Samvirke København (centrali krajowej obejmującej sektora budowlanego). On i reszta grupy pracują w oddziale w weekendy, bez wynagrodzenia.
Obok Roberta i Karola siedzi jeszcze dwoje aktywistów z trzonu Polsk Faglig Klub ved Byggefagenes Samvirke København: Jolanta Kucharska, która zajmuje się sprzątaniem (ale dla gminy – uzupełnia Robert – ma przyzwoite warunki!) i Zbigniew Piasecki, brygadzista w pralni chemicznej.
Więc nikt z obecnych nie pracuje w budowlance. To dlaczego siedzimy w pomieszczeniach związku elektryków? Dlaczego mogą reprezentować organy współpracy duńskich związków budowlanych? I dlaczego są tak bardzo zadowoleni?
To fakt, że wszyscy przyjechali do Danii, aby pracować w budownictwie, z wyjątkiem Jolanty, choć ona była partnerką polskiego budowlańca. I wszyscy mówią, że uwolnili się od uzależnienia od swoich pochodzących z Polski szefów właśnie dzięki umiejętnościami i sieci kontaktów, zdobytych przez klub. Teraz pracują tam, gdzie dobrze się czują i dobrze zarabiają.
Praca klubu znacznie różni się od działalności zwykłego szwedzkiego związku zawodowego. Co najmniej osiem razy do roku organizują otwarte spotkania, na które może przyjść każdy, kto mówi po polsku. Niezależnie od tego, czy są członkami związku, bez względu na to, gdzie pracują, a nawet czy w ogóle mają pracę.
Spotkania mają na celu przede wszystkim wyjaśnienie, jak działa pewna część duńskiego społeczeństwa. Jakie sie ma prawa i obowiązki. Jak załatwić mieszkanie. Jak sprawdzić, czy pracodawca ciebie nie oszukuje. Jakie istnieją urzędy i w jakie sposoby działają. Wstęp kosztuje 20 koron duńskich, kawa wliczona w cenę. Po każdym spotkaniu Karol stoi przy drzwiach z formularzami członkowskimi do różnych związków zawodowych – i za każdym razem są tacy, którzy się przyłączają.
Nie mają realnego kontaktu ze społeczeństwem i właśnie tego chce ich pracodawca
Istnieje ogromna potrzeba informowania o tych sprawach. Wielu polskich pracowników nie ma żadnego powiązania ze „zwykłą” Danią.
– Pracują w polskiej firmie, gdzie są tylko Polacy, szefem jest Polak, mieszkają w okolicy, w której mieszkają głównie Polacy, w domu mówią tylko po polsku i oglądają polską telewizję. Są całkowicie zamknięci w swego rodzaju polskiej bańce. Kiedy mają nauczyć się duńskiego? Nie mają realnego kontaktu ze społeczeństwem i właśnie tego chcą ich pracodawcy – mówi dobitnie Robert Olejnik.
Dokładnie jak w Szwecji, właściciele firm często organizują mieszkania dla swoich pracowników, niejednokrotnie z zyskiem, wypełniają za nich formularze urzędowe i nie dopuszczają do wstępowania do związków zawodowych. Ci sami szefowie dbają o to, aby pracownicy nie przechodzili dodatkowych szkoleń ani nie otrzymywali dokumentów potwierdzających kwalifikacje. Pracownicy budowlani stają się od nich zależni i nie mogą stawiać żądań. Na dłuższą metę jest im coraz trudniej stawać się częścią duńskiego społeczeństwa. Jest to swego rodzaju poddaństwo.
– W niedzielę zorganizowaliśmy spotkanie informacyjne na temat sposobu wypełniania zeznania podatkowego. Zapytaliśmy, ile osób kiedykolwiek samodzielnie wypełniło duńskie zeznanie podatkowe. Spośród pięćdziesięciu uczestników rękę podniosło trzech!
Klub prowadzi tego rodzaju konkretne działania integracyjne już od 15 lat i trzeba by się zastanowić, dlaczego nie robią tego władze. Działalność ma dwa kierunki:
– Jednym z nich jest zapewnienie lepszego zrozumienia duńskiego społeczeństwa, a drugim wprowadzenie ludzi w sieć kontaktów. Na początku naszych spotkań dobieramy się w parę z osobą, której nie znamy i rozmawiamy ze sobą przez kilka minut, opowiadając o sobie i swojej pracy. Ponieważ właśnie tak funkcjonuje to w Danii – pracy nie znajduje się poprzez ogłoszenie w gazecie. Liczą się kontakty.
Chodzi o to, by zrozumieć, jak to działa i poznawać ludzi. To podstawa, dzięki której można stać się w pełni zintegrowaną częścią duńskiego społeczeństwa. Dzięki tym dwóm elementom szybko poprawia się znajomość języka, wzrasta udział w społeczenstwie, rośnie poczucie własnej wartości i rozwija się kariera zawodowa – w budownictwie lub w innej branży.
Z kim ludzie czują solidarność – z pracodawcą czy z innymi pracownikami?
Ale dlaczego Byggefagenes Samvirke oferuje tego rodzaju pomoc?
– Ponieważ jest to podstawowa działalność związkowa. Pytanie zawsze brzmi: z kim ludzie czują solidarność – z pracodawcą czy z innymi pracownikami? Kiedy założyłem oddział w 2007 roku, kierownictwo związku miało początkowo pewne wątpliwości. Ale potem miała się odbyć demonstracja pierwszego maja. Rozmawiałem ze wszystkimi, których znałem i powiedziałem: przyjdźcie, będzie fajnie! Zadzwoniłem też z informacją do wiadomości telewizyjnych.
– Pojawiło się 120 Polaków w naszych związkowych koszulkach. Kierownictwo było w kompletnym szoku! Pokazywano na żywo w telewizji, ile udało się związkowi zorganizować zagranicznych budowlańców, że teraz przestrzegają układy zbiorowe i tak dalej. Od tego czasu nie ma problemu z dostępem do pomieszczeń i wszelkiej innej pomocy.
Ale naiwnością byłoby sądzić, że w ten sposób cały problem został rozwiązany. Nie wszystkim tak samo podobało się to, w jakim kierunku poszły sprawy. Fakt, że powstało polski klub związkowy, który pomaga Polakom mieszkającym w Kopenhadze, nie wzbudził entuzjazmu wśród właścicieli polskich firm.
– Duńczycy zastanawiali się, dlaczego na kolejnych demonstracjach pojawiało się mniej zagranicznych członków związku. Nie potrafią sobie nawet wyobrazić przyczyny: że ludzie boją się swoich pracodawców! Jeśli szef dowie się, że pracownik wstąpił do związku, będzie on w najlepszym razie zastraszany i będą mu przydzielane w pracy trudniejsze zadania. Albo zostanie zwolniony. Ale niektórzy zostają po prostu pobici.
– Kiedy idą do knajpy w „polskiej” dzielnicy, w której mieszkają, zostają atakowani i bici. Początkowo nasze t-shirty miały na piersi nadruk „Jestem związkowcem” – w języku polskim i duńskim. Ale nikt nie chciał ich nosić. W końcu zrozumieliśmy, o co chodzi i umieściliśmy napis na plecach, żeby można go było ukryć pod kurtką. Od tego czasu każdy chce mieć taką koszulkę.
Ale to było kiedyś, prawda? I dotyczy tylko nowo przybyłych polskich pracowników? Wszyscy obecni potrząsają głowami.
– Nie, nie. Tak jest nadal. Działamy dalej.
Henrik Juul Rasmussen jest przewodniczącym Rør- og blikkenslagerne i København (związku zawodowego hydraulików w Kopenhadze), a od 2020 roku także Byggefagenes Samvirke i København.
Dlaczego związek pomaga osobom, które nie są jego członkami?
– Początkowo działalność była tylko dla członków, ale szybko doszliśmy do wniosku, że musimy działać szeroko. Jednym z powodów jest rekrutacja, nawiązanie kontaktu z tymi, którzy tu przyjeżdżają. Ich pierwszym przyjacielem jest pracodawca. W ten sposób otwieramy przed nimi drzwi, a po pewnym czasie przyłączają się do nas. Najpierw pomagać im w praktycznych sprawach, a potem oferować członkostwo.
Niektórym z naszych członków nie podoba się, gdy pomagamy osobom, które nie należą do związku
– Chcemy też robić to, co słuszne, czyli pomagać ludziom. Jednocześnie musimy działać w sposób wyważony. Niektórym z naszych członków nie podoba się, gdy pomagamy osobom, które nie należą do związku. Mówią: „to nie są nasi koledzy, nie płacą składki, dlaczego mamy im pomagać?”. Dlatego oferujemy tylko informacje i porady. Udostępniamy nasze pomieszczenia, ale działania są wykonywane dobrowolnie.
Czy zyskaliście więcej członków dzięki pracy związku?
– Tak, oczywiście! Nie mam dokładnych danych, ponieważ nasza organizacja składa się z wielu różnych związków zawodowych. Ale na pewno tak wielu, że pokrywa to koszty. Ten rodzaj działań jest tak naprawdę najmniej kosztowny. Robimy to od 15 lat, ponieważ ciągle przychodzą tu nowi ludzie. I wracają.
Jakiej rady byś udzielił innym związkom zawodowym, które chcą rozpocząć podobną działalność?
– Muszą znaleźć własnego Roberta! Kogoś, kto mówi w danym języku i jest pasjonatem. Trzeba zacząć u podstaw, rozmawiać z ludźmi. Wielu imigrantów boi się związków zawodowych. Myślą, że zabierzemy im pieniądze, przysporzymy im problemów. Kluczem do sukcesu jest rozpoczęcie dialogu.
Czy jest coś, czego należy unikać?
– Największym błędem byłoby wymagać już na samym początku, żeby ludzie wstępowali do związku! Najpierw muszą mu zaufać.